Wody w poblizu glownej wyspy Fidzi - Viti Levu sa dosc spokojne i osloniete od wiekszej fali. Jednak, gdy przeplynelismy miedzy dwoma ostatnimi rafami (jakby przez brame wyjsciowa) nagle znalezlismy sie w otoczeniu silnie rozbujanej fali jak i wiatru wiejacego z predkoscia dochodzaca do 30 wezlow. Nierowna fala belkoczaca przy naszym pelnym kursie powodowala, ze zegluga nie nalezala do najprzyjemniejszych. Wszyscy obowiazkowo przypinali sie do jachtu pasami bezpieczenstwa, aby przypadkowa, wielka fala nie wyplukala ktoregos czlonka zalogi za burte. Jacht jednak utrzymywal sie na wodzie jak wiezgajacy bronko w czasie rodeo.
Wyspa Tanna
Port Resolution to mala zatoka oraz wioska, ktore sa polozone na wschodnim wybrzezu wyspy Tanna z dala od cywilizacji. Struktura zycia spolecznego jest zupenie inna niz ta, do ktorej my przywyklismy w zachodniej cywilizacji. Wszystkie wioski sa samowystarczalne w zywnosc, ktora produkuje sie w obrebie osad. Wystarczy wyjsc z chaty, by siegnac po lewej stronie po papaje, po prawej kisc bananow lub mango. Miedzy chatami szwedaja sie kury, kozy i swinki. Jest bardzo czysto, mieszkancy musza bronic ziemie przed atakami dzungli. Materialy budowlane na chato-szalasy rowniez znajduja sie w zasiegu reki. Lisc z palmy, jakis rodzaj wikliny i sloma na krycie dachu. W sumie bardzo ekologiczne.
Wycieczka na wulkan Mt. Yasur
Jedna z najwiekszych atrakcji wyspy Tanna jest aktywny wulkan. Cala ekipa z Nektona plus 4 osoby z katamarana Sugar Daddy wybraly sie wczesniej wspomnianym Mitsubishhi na wieczorna sesje zdjeciowa i blizsze zapoznanie sie z wnetrzem naszej Ziemi. Najladniejsze widoki sa o zmierzchu i oczywiscie w nocy.
Chyba wszyscy byli zafascynowani potega nieregularnych eksplozji. Czasami wulkan potrafil "beknac" z takimi odglosami, ze ciarki przechodzily po skorze. Dzwieki byly bardzo podobne do startu rakiety w kosmos, tylko znacznie wzmocnione. Lawa rozbryzgiwala sie na tysiace swiecacyh kawalkow setki metrow ponad ziemia. Jestem prawie pewien, ze jesli ten wulkan znajdowalby sie w Kanadzie, ze wzgledu na bezpieczenstwo nigdy nie pozwolono by ogladac eksplozji wulkanu z korony, dopoki nie zbudowanoby specjanych bunkrow ochronnych. Dzieki Bogu jestesmy w wolnym kraju i mozemy brac ryzyko na wlasna reke. Doslowie tak blisko, ze mozna smazyc kielbase, a moze i jajko.
Kava. Tylko dla doroslych. Wieczor i noc. Mowia, ze najlepsza kava mozna sie delektowac na Vanuatu. Przybylismy pozno, wiec dostalismy tylko po porcji kavy z kubka wykonanego z lupiny kokosa. Wow!!! Wszyscy sie zachwycali moca napoju - zupelnia czysta jak single malted whisky. Ale to sa goscinni ludzie i nie zostawili nas o jednym kubku i wyslali po nastepna porcje korzeni do dzungli. W miedzy czasie rozmawialismy o zyciu na wyspie przy malym ognisku. Nowe korzenie zostaly dostarczone i zaczeto przygotowywanie nowych porcji. Dwoch mezczyzn w srednim wieku, po oskrobaniu korzeni z ziemi, bralo je do ust, gryzno je na drobna papke i spluwalo ta miazge na maly lisc. Chyba dosc piekace, bo czesto spluwali spoza krtani glebokim, obrzydliwym 'charknieciem'. Co najlepsze, ze za chwile, po rozcienczeniu z woda i wycisnieciu przez brudna szmate bedziemy sie delektowac tym starannie przygotowanym napojem - duma Vanuatu. Napoj wyglada jak mdly roztwor mydla szarego. Jako gosciom nie wypada nam powiedziec "Dziekujemy, jestesmy troche spoznieni i musimy juz leciec". Jedynie Tubajos, nasz niemiecki kolega nie szanuje lokalnych tradycji wypowiadajac slowa "A mnie kava nie za bardzo smakuje". Na Fidzi jakos mi wszedzie smakowala, bo tam ja chigienicznie rozbijali w naczyniach, nie stosowai techniki zucia, plucia i harkania. My tymczasem dwukrotnie powtarzamy toast. Po kavie, szybko na jacht do naszej apteczki. 60% rum Bounty z Fidzi + dwie butelki wina robia odpowiednia kwarantanne.
Wyspa Erromango, wioska Dylans Bay,
Przed wejsciem do groty, nasz przedownik Joshua, odmawia krotka modlitwe, proszac duchy przodkow o przychylna wizyte. Wchodzac do groty, po prawej i lewej stronie, na wiekszych kamieniach, poukladane sa ludzkie kosci i czaszki. Troszke 'spooky' - atmosfera jak w grobowcu. Padaja nasze pytania: 'Czy to jest rytualne miejsce gdzie kultywowany byl kanibalizm?'. Joshua jednak nie daje jednoznacznej odpowiedzi ale mowi, ze byly czasy kiedy bialy czlowiek byl niezlym przysmakiem. W czasie licznych walk na tej wyspie nie tylko zywili sie swoimi wrogami, ale jedli rowniez zmarlych czlonkow swoich rodzin. Na szczescie mamy to juz za soba przynajmniej o kilkadziesiat lat, takze spokojnie egzaminujemy szczatki.
Odkrylismy przepiekna rafe koralowa niedaleko nas, gdzie team tata Srogi i kapitan Luke probowali ustrzelic rybe. Rafa byla przepiekna, liczne podwodne kaniony, groty i wawozy. Oczywiscie w scenerii kolarow i ryb. Ryby coraz sprytniejsze, bo na tej rafie cala wioska lapie od lat. Rybe zlapalismy w koncu ciagnac przynete na wedce za pontonem.
Jedna technologiczna rewolucja, ktora dotknela tutejsze wioski to telekomunikacja, a konkretnie telefony komorkowe. Dzisiaj, gdy bylismy na rafie, brat Joshuy, zadzwonil z Port Vila informujac, ze bylo tam silne trzesienie ziemi. Momentalnie zebralismy sie w pontonie, bo nikt dokladnie nie wie, czy fala tsunami nie gna w naszym kierunku. Telefony nosza jak ksiazeczki do nabozenstwa, ciagle gotowi do napisania kolejnej wiadomosci. Jedynie nie wiemy jak je laduja, bo nie maja pradu w wiosce (zazwyczaj jeden maly generator) i jak placa za rachunki (nie widac zeby mieli jakiekolwiek dochody).
Slyszelismy historie o eksploatacji wioski, gdzie biali ludzie w XIXw. przyplywali na Erromango porywac tubylcow do niewolniczej pracy na farmach Australii. Chief wioski zarzadzil, ze kazdy bialy zblizajacy sie do osady, powinien byc poraktowany 'tradycyjnie'. Zdarzylo sie, ze Bogu ducha winien misjonarz o nazwisku Williams, zostal przydzielony do rozrzeszenia wiary w imie milosci blizniego, nie zblizyl sie za bardzo, bo wziety za wroga zostal zlapany, pocwiartowany na ogromnym kamieniu, upieczony i schrupany ze smakiem. Wioska zamierza zmienic nazwe z Dylans Bay na Williams Bay, ku czci meczenskiej smierci misjonarza.
Wyspa Efate
Po krotkim postoju w Port Vila, stolicy Vanuatu zaczelismy sie przesuwac wzdluz zachodnigo wybrzeza Efate. Tym razem skorzystalismy z informacji ktore otrzymalismy od zaprzyjaznionej zalogi polskiego jachtu - Mantry Ani. Polecili nam odwiedzic dwie rafy w polnocnej czesci wyspy. Pierwsze miejsce piekne. Jest tu mala wyspa z rafa, wokol ktorej zostal utworzony marine park, to znaczy miejsce gdzie ochrona przyrody ma specjalne prawa. Mielismy swietna okazje do dodania kilku nowych ladnych zdjec do kolekcji podwodnych fotografii. Zabawilismy tam dosc dlugo, beztrosko plywajac wsrod koralow, z mysla, ze nastepne kotwicowisko jest niedaleko. Jak to w zyciu bywa nastepne kotwicowisko, ktore znalezlismy na mapie nie odpowiadalo realiom... pelne zywego koralu. Przy zblizajacej sie nocy zaczelismy co raz bardziej nerwowo wypatrywac miejsca miedzy koralami, gdzie bylyby lachy piachu lub kamieni tzw. 'martwe miejsca'. Nawet byla propozycja zeby stanac na noc w dryfie. W sumie poszukiwanie kotwicowiska skonczylo sie happy endem, doslownie. Natknelismy sie na bojke przed resortem, takim z wielkim barem i parasolami na brzegu. Rzut oka poprzez lornetke; wszystko wyglada luksusowo, ale jakos atmosfera w barze sztywna. Podkrecamy nasza muzyke dosc glosno, otwieramy nasz wolno clowy alkohol i przez godzine szykujemy sie dosc ostro do zejscia na lad, wprowadzajac sie w dobry nastroj. Happy hour. Nastepne dwie godziny spedzamy na ogromnych pluszowych sofach przy jednym piwie w resorcie. Juz wiemy co jest powodem sztywnej atmosfery w resorcie-za wysokie ceny alkoholu.
Wyspa Nguna
Wioska. Ten rodzaj, w ktorej nie ma elektrycznosci, a ludzie ciage zyja w malym odizolowaniu. Mimo bliskosci glownej wyspy Efate wizyty ich sa bardzo rzadkie ze wzgledu na koszty transportu. Znajduje sie tutaj wygasly krater wulkanu. Shem, chief wioski, oferuje nam swoje uslugi do oprowadzenia nas po wzgorzu. Sam krater nie byl imponujacy i nie zrobil na nas wrazenia, tym bardziej, ze jeszcze mamy w pamieci zywy wulkan Mt. Yasur na wyspie Tanna. Za to sama wycieczka byla super, przedzieranie sie przez gesta tropikalna roslinnosc, przesliczne widoki z gory. Wieczorem jestesmy zaproszeni do rodziny Shema na kolacje. Zberamy na jachcie ostatnie rzeczy, ktore moga sie im przydac - jedzenie oraz troche ubran i idziemy z naszymi darami na kolacje. W domu, na podlodze jest zaslany duzy obrus przyozdobiony swiezymi kwiatami i liscmi. Dynia, jam, slodkie ziemniaki, mango i male rybki to to, czym zostalismy poczestowani. Oni rowniez sa bardzo zadowoleni z prezentow.
W poszukiwaniu ryb
Rano wybralismy sie za cypel wyspy wyposazeni w kusze na ryby. Poplynam z nami Shem. Jego sprzet do snorkowania odpowiada wiekszosci standartow w tych wioskach. Jedna pletna inna od drugiej a na dodatek w jednej rozwalona czesc, ktora trzyma noge - zeby nie spadla wiaze ja duga skarpetka. Rurka zbudowana ze starej rurki pcv i dwoch ksztatek. A okulary, to chyba takie widzialem na filmie z drugiej wojny swiatowej. My mamy tez dwoch swietnych nurkow z topline sprzetem - Lukasz i Srogi. Ale oni poluja tylko na wielkie ryby, ktore by wyzywily ciagle glodna zaloge Nektona. Shem zbiera wszystko co sie rusza, od malego karasia w gore. Jego zdobycz to 6 malych rybek. A my jak zwykle bylismy blisko. Na obiad byl makaron z puszka fasolki - bez ryby.
Port Vila
Odprawa celna jachtu. Zaczynaja sie male komplikacje z Tobiasem. Ambasada Australii odmawia wydania mu jego rocznej wizy turystycznej. Pomimo jego piatkowej wizyty w ambasadzie, sprawy nie posuwaja sie do przodu. Tobias zostaje wymeldowany z zalogi Nektona, gdyz nie ma szans na szybkie rozwiazanie jego problemow wizowych. Zaloga jachtu powraca do wspanialej trojki - Lukasz, Henrik i Karol. Ostatni odcinek to rzelot do Australii. Trzeba uwaznie spogladac na pogode, bo jestesmy juz na poczatku sezonu tworzenia sie huraganow.
W piatek wieczorem pora na atak na sklep wolnoclowy. Normalnie butelka zwyklego rumu koszuje 50 dolarow, za to w strefie wolnoclowej 12. Uzbrojeni po zeby w alkohol w zaplombowanych workach wracamy na jacht. Legalnie nie mozemy otworzyc do poki nie opuscimy portu, ale kto by tam czekal. Party time. Po dwoch godzinach intensywnego polewania, nasza miedzynarodowa szostka zaczyna spiewac stary przeboj 'Jolka Jolka'. Zaczyna nucic niemiec Tobias i szwed Henrik. Nagle pojawiaja sie okrzyki 'Voodu bar, Voodu bar' Kazdy z buteka piwa w rece i w kieszeniach laduje sie do dingdy. W sumie myslalem ze ten voodu bar jest przyegly do mariny i przezornie nie wzialem butow. Na bosaka przez cale miasto do baru to cos zupelnie nie w moim stylu. Poruszajaca sie grupa o nie za bardzo skoordynowanych ruchach sprawiala, ze kierowcy omijali nas drugim pasem. Z reszta machamy szeroko rekawymi wypelnionymi butekami z piwem. Wchodzimy do srodka - szal niebieskich cial. Wnetrze oblepione telewizorami, teledyski muzyczne, tance, swawole. Okazuje sie, ze oprocz piwa w kieszeni nikt nie wzial pieniedzy. Po 20 minutach wypadamy z baru, a za nami bramkarz: 'Chlopaki, wracajcie, ten wysoki blondyn czeka na was z piwem'. Laserowe i pulsujace swiatla podswietaja dziko tanczacy tlum. Juz nie moge tego zniesc, ale musze jeszcze czekac, bo wszyscy sa w transie dobrej zabawy. Wychodze na balkon, troche rozrywam sie patrzac na bojke miedzy brakarzami, a rozrabiajaca grupa. Nie wiem komu kibicowac, bo wiekszosc komus kibicuje. Ja za bramkaami, bo chcemy wyjsc spokojnie z baru. Policja? Jaka policja! Tobias zasypia na srodku, na wysokim taborecie. Cialo jego spada to w jedna, to w druga strone. Ratuje go i przenosze na szeroka sofe. Niestety, jak sie pozniej dowiedzialem w towarzystwo gejow. 2 w nocy, pora wracac. Henrik nie moze sie odlaczyc od dziewczyny z Papui Nowej Gwinei. Karol, gdzies w rogu przylepiony do pieknej australijki z Adeaidy. Z Karolem idziemy na warunek. Jezeli dziewczyna wezmie go ze soba do resortu mozemy go zostawic. Ona chwile sie namysla i mowi, ze chcialaby, ale nie moze. W zamian daje mu numer telefonu i email. Niestety nie jestesmy w stanie zaproponowac Henrikowi zadnego dealu. W sposob niekulturalny odrywam go od partnerki. Idac spowrotem powtarza: 'Daniel, to nie fair, to nie fair'. Nie mozemy go zostawic samego, bo jego stan poczytu rzeczywistosci jest badzo kiepski, ale idzie o wlasnych silach. W nocy w miescie rzadza karaluchy wielkosci kotow i szczury wielkosci psow. W sobote rano przegladamy tasmy video, ktore nakrecilismy. Pekamy ze smiechu, ze to my.
Daniel
----------
radio email processed by SailMail
for information see: http://www.sailmail.com