Saturday, June 12, 2010

12.06.2010

Henrik mowi ze dzis jest 18 dzien od opuszczenia San Francisco. Ja juz dawno stracilem rachube, wiec musze mu uwierzyc. Przeciwnie do pierwszego etapu, tuz po wyjsciu z portu dostalismy piekny wiatr w plecy, ktory bezzmiennie towarzyszyl nam o ho moze z tydzien albo i poltora. Idealne warunki, co dzien kolejne 100 mil na poludnie. Oby. Co dzien jednak robi sie coraz cieplej, wiec chyba plyniemy w dobrym kierunku.
Ktoregos dnia zamiast codziennego, a raczej conocnego "Karol, pobudka, za dziesiec trzecia, wstawaj na wachte." uslyszalem krzyk kapitana. Okazalo sie, ze Henrik, bedac za pomoca audiobooka przeniesiony w swiat hobbitow, elfow i mordoru, poczul na swojej czaszce uderzenie goblinskiego topora. Natychmiast oprzytomnial jednak, zobaczyl ze jest na lodce, na oceanie i ze tu nie ma goblinow, a uderzenie to byla tylko zgubiona kalamarnica. Dwie noce pozniej, to ja, a raczej moja szyja miala szczescie zostac ladowiskiem dla latajacej ryby. Stworzen tych zaczelo pojawiac sie coraz wiecej, czesto cale stada po 30/50 uciekaja
przez zblizajacym sie kadlubem Nektona. Glupiutkie pewnie mysla ze to wieloryb.
Cieplutko. Tropiki. Woda za burta 29oC i rosnie. Polary i rekawiczki wyrzucone za burte. Chyba od jakichs 5 dni nie mialem butow na nogach.
Dni uciekaja niesamowicie szybko. Wachta, spanie, wachta, sniadanie, ksiazka, gotowanie, obiad, wachta, lekcja szwedzkiego, drzemka.. lecz czasem nagle aaa! fisk! ryba! fish! i wszyscy czekaja co tym razem pokaze sie na koncu haczyka. Tunczyk, mahi mahi, czy stary kalosz? Nie tym razem to 70 centymetrowy mahi mahi. 2 dni bez puszkowanego jedzenia. Ryba na surowo z wasabi, na surowo z cytryna, smazona, marynowana, pieczona. Piekne. Ryby, ktore nigdy nie slyszaly o farmach ryb i wedkarze, ktorzy nigdy nie slyszeli o pozwoleniach na polow.
Troche jest takie wraznie jakbysmy byli tu od zawsze. Cale otoczenie wydaje sie zupelnie naturalne. I jakby o tym pomyslec, 70% Ziemi tak wyglada. Przepiekny lazur wody. Wielki jedwabny, szafirowy calun. Otoczony blekitnym niebem przyozdobionym bialymi cumulusami. I te wschody i zachody slonca. Przepiekna paleta kolorow. Na plotnie najlepszego malarza wygladalyby kiczowato. Tylko ze natura nie jest kiczowata.
A, no i tak w ogole, to wlasnie wplynelismy do takiego miejsca, ktore sie nazywa pasem ciszy rownikowej. I tu wielkie oszustwo, bo to ani nie jest pas ciszy, ani rownikowej. Raz, ze do rownika jest jeszcze ponad 1000km. A dwa, ze tu raz nie wieje, raz super wieje, raz z polnocy, raz z poludnia, potem ulewa jak tralala, potem cisza i dalej znowu burza. Chaos.

Karol

----------
radio email processed by SailMail
for information see: http://www.sailmail.com

No comments:

Post a Comment