Sunday, August 22, 2010

Iles Marquises to Maupihaa, June 22 - Aug 19

With sand stuck to my feet and coconut milk stains on my shirt I watch as H & K prepare the boat for sea, encore une fois. Maupihaa is where we are. For two days we are alone, thinking the atoll deserted. We make a big fire and watch the stars circle our anchor lights as numerous crabs silently crab around us leaving eerie marks in the sand. The day before we leave, we find two families living and working copra at the end of one of the motus. We are here with Mantra Ania a boat from Szczecin, Poland, just like our boat. Mantra Ania is small (6m), with an even smaller, but obviously brave crew, Dawid and Marta. They've sailed from Venezuela and since Tahiti we've been sharing breakfasts and anchorages. But alas our time to navigate that treacherous pass and leave, has come once more.
The last few weeks make me dizzy as I reminisce. My father visiting us with his family and Johnny, my cousin (DJ Mango, as we named him). They are with us from iles Marquises, across the Tuamotus to Papeete, Tahiti. A day after they leave, we meet Marta and Dawid. We also meet Nashachata, another Polish boat sailing to Chile. We celebrate. Then my uncle (Johnny's father) comes with his wife and daughter (DJ Peach). And all of a sudden the RPM's of our lives are cranked up, as my uncle is a man of action and many words. After two large Bora Bora parties, two regattas (Mantra and us), countless spreader jumps and wake boarding wipe outs, my uncle et al. leave us sleep deprived and spent. We leave Bora Bora and head to the nearest island west of us, Maupiti, but finding the pass impossible to cross except with a helicopter we head for Maupihaa, the last island on the Western side of French Polynesia. And that my friends is the last two months in a coconut shell. Somewhere in there is a Miss Ua Pou show (very nice), a night out with our friend Gendarme Daoh, and 3 French soldiers from the engineer corps, Henrik and Dawid's cake baking competition (in a pot, as we have no oven), and Kina putting ink under my skin. I can't say where we are going to next, as it's bad luck, but I will write about it promptly and truthfully, as always. For now, we leave French Polynesia and her beautiful women and mountains and atolls and paperwork. Once more we are three.
Lukasz

----------
radio email processed by SailMail
for information see: http://www.sailmail.com

Monday, August 9, 2010

9 sierpien

9 sierpien

W Baie de Hakahau na Ua Pou czekala na nas osobliwa niespodzianka. Dzien po przyplynieciu mialy sie odbyc wybory miss wyspy. I rzeczywiscie, piec urokliwych dziewczat prezentowalo swoje wdzieki w strojach wieczorowych, tradycyjnych i kapielowych, przy akompaniamencie granej na zywo muzyki ukulele i bebnow. Konkurencje byly z kolei przerywane tradycyjnymi markizianskimi tancami w wykonaniu tubylcow ubranych w stroje uplecione z lisci palm. Spokojne tance kobiet i wojownicze tance mezczyzn. Gdy sie pomysli, ze jeszcze niedawno panowalo tutaj ludozerstwo, naprawde mozna sie przestraszyc. Po wyborach dyskoteka. Nasza czworka byla jedynymi bialymi na imprezie. Heh, dziewczyny troszke jak za czasow kapitana Cooka, dosc agresywne, ale niestety tylko te malo urodziwe. Do tego, oni maja tu na polinezji ta trzecia plec - mahu, czyli faceci wychowani na kobiety. Damski ubior i zachowanie mialy ich chronic od zabojstwa w czasie licznych wojen. Zazwyczaj sa to najstarsi synowie rodziny, w tutejszej kulturze osoby super szanowane. Jednakze dla nas stanowilo to pewna zagwostke. Do dzis nie wiem czy osoba, z ktora przez wiekszosc czasu tanczylem byla kobieta, czy tylko ja udawala.
Po kilku dniach zahaczylismy o malutka, niedostepna zatoczke na zachodzie wyspy. Kapitan zrobil sobie markizianski tatuaz. Zupelnie inaczej jest odwiedzac miejsca, gdzie jest duzo jachtow, a takie mniej popularne. Od razu podplyneli do nas lokalsi w drewnianych pirogach i ofiarowali nam ryby i owoce.

Kolejne 4 dni na oceanie i wyladowalismy na Fakaravie, atolu w archilepagu Tuamotu. Niesamowita wyspa. Jeszcze rok temu nie wiedzialem, ze takie miejsca w ogole istnieja. Pozostalosc po duzej wyspie wulkanicznej, waski pierscien koralu, szeroki na nie wiecej niz 200m. Niezliczone palmy, piekne rafy, blekitna woda, setki krabow, domki kryte liscmi palm kokosowych. Na plazach, zamiast piasku, kawalki poruszonego koralu. Miejsce jak najbardziej odpowiadajace definicji raju. Srogi z Jasiem wybrali sie na nurkowanie z pradem, w wejsciu do atolu. Jest to w top10 najlepszych miejsc do nurkowania na swiecie. Lukasz ustrzelil z kuszy kilka gruperow. Duzo rekinow, w wiekszosci jednak male - do 1,5m. Gdy sie wrzuca do wody resztki patroszonej ryby, w ciagu kilku sekund zjawia sie ich kilka.

Papeete przywitalo nas gradem samochodow, swiatel, wylansowanych ludzi i pubow z dodatkiem kilku zaglowcow, paru bezdomnych i szlauchem ze slodka woda na doku. W koncu po myciu siebie, naczyn i ubran, nie ma bialego, slonego nalotu. A wiec tak wyglada to legendarne Tahiti. Ciezko jest sobie wyobrazic, ze to wlasnie to miejsce, centrum duzej czesci kultury polinezyjskiej, ktore i niemala role odegralo w kuturze europejskiej.
I tu niespodzianka. Spotykamy dwa polskie jachty:
-Nashachate, plynaca w zla stone, pod wiatr, do Chile
oraz
-malutka Mantre Anie, ktora robi juz trzecie okrazenie swiata w swojej trzyletniej historii
Przesympatyczne zalogi. Pozdrawiamy!!
W koncu mamy swoje male polskie towarzystwo zeglarskie, tak jak Niemcy mieli w kazdym poprzednim miejscu gdzie sie zatrzymywalismy.
Po ciezkim polskim wieczorze wybralem sie na kilka dni stopem na wycieczke naokolo Tahiti. Autostopowy raj. Najdluzej czekalem 5 minut. Przepiekne marae - polinezyjskie swiatynie, jaskinie, wodospady. Przejechalem sie tez kawalek droga przez gory, z kolesiami scinajacymi bambusy.
W miedzy czasie przyjechali do nas kolejni goscie - Lukaszowy wujek Gerard z ciocia Kasia oraz ich piekna corka Julia. Jestesmy rozpieszczani przepyszna polska kuchnia cioci Kasi.

I niestety, my mamy tylko 7 miesiecy, a Pacyfik az 20 tysiecy wysp, w kazdym odwiedzonym przez nas miejscu chcielibysmy spedzic przynajmniej tydzien lub dwa wiecej. Ale nie da rady. Po Tahiti udalismy sie w slad za Mantra Ania do oddalonej o 10 mil Moorei. 10 mil a jakbysmy sie znalezli w innym swiecie. Wyspa - ekspozja zieleni, malutko turystow, przepiekne widoki. Spotykamy lokalnego ekologa tradycjonaliste, opowiada o swojej kulturze, o zamorskich podrozach, zamorskich gosciach i prezentach dla zamorskich gosci. W pewnym momencie znika i wraca z siatka pelna kokosow, papaji, mango, star fruits i pomaranczy. Ogladamy prezentacje tahitianskich tancow. Tancerki w kolorowych strojach, ruchami odzwierciedlaja spokojna nature polinezyjskiego zycia. Klimatu dopelnia energiczny fire show, tak zupelnie inny od tych znanych w europie skopiowanych wersji.

Ostatnie kilka dni z kolei spedzilismy relaksujac sie w idealnie oslonietym przejsciu miedzy wyspa Huahine, a malutka koralowa wysepka tuz obok. Tylko dwa jachty. Zero sklepow. Kilka domow. Snorkeling. Plywanko. Czas plynie na polinezji zupelnie inaczej juz w Europie. Bardzo latwo zapomniec tutaj o tym ze swiat gdzies indziej nadal biegnie. Nie mysli sie tutaj klotniach politykow, o korupcji, o wyscigach szczurow, czy o tym ze kogos wlasnie nie dostal kolejny raz wyplaty...

Karol

Aaa no i tak w ogole to tu mozna kupic zubrowke za 100zl albo jakies szalone lokalne wodki o smaku np waty cukrowej;p

----------
radio email processed by SailMail
for information see: http://www.sailmail.com