Tuesday, January 7, 2014

50*

5 stycznia
Piekna zegluga, wiatr 5B z rufy, slonce, delfiny, albatrosy.
Skonczyly nam sie praktycznie wszystkie zapasy swiezej zywnosci, zostaly jedynie cebule, czosnek i cytryny. Wiszace w mesie hamaki, które przed wyplynieciem wypelnilismy po brzegi owocami i warzywami, teraz zalosnie zwisaja puste.
Oczywiscie nie grozi nam glod, nic z tych rzeczy. Po prostu czas przerzucic sie na puszki. W bakistach mamy zasztalowane tyle zapasow suchej, puszkowanej i pozamykanej w sloikach zywnosci, ze wystarczyloby na wiele dlugich miesiecy plywania.
Tak czy siak, coraz bardziej nie mozemy sie doczekac ladu i tych wszystkich argentynskich przysmakow, które ma nam do zaoferowania.
Wieczorem minelismy rownoleznik 48*S, tej sam z którego musielismy zawrocic chwile po powitaniu Nowego Roku. Przeczekujac ten sztorm w Bahia Sanguineto stracilismy cale 5 dni. Mozliwe, ze gdyby nie ten poludniowy wiatr, to bylibysmy juz na Ziemi Ognistej. Pewne jednak jest, ze przy takich warunkach jakie zapowiadano, ucieczka do oslonietej zatoki to bylo jedno z najrozsadniejszych mozliwych posuniec.

6 stycznia
Z regularnej muzyki kolyszacego sie na falach kadluba i zagli omiatanych wiatrem wyrwal sie mocniejszy podmuch.
Spojrzalem na wyswietlacz.
30 wezlow, 35, 40... ciagle roslo, jakby nie mialo przestac... 45, 50... coraz wiekszy przechyl, przerazajaca wibracja takielunku... 55... ryk wiatru... 60...
Szybko w sztormiak, wyskoczyc na poklad i zrzucic grota. Powtorka sprzed kilku dni. Tyle, ze jeszcze gwaltowniejsza, w ciagu zaledwie pol minuty wiatr podwoil swoja predkosc. Na otwartym oceanie i bez zadnych chmur sygnalizujacych szkwal. To na innych akwenach wydawaloby sie nie do pomyslenia. Najwyrazniej nie tutaj. Chyba bedziemy sie musieli do tego przyzwyczaic.
Dalsza czesc dnia uplynela pod haslem kaprysnych wiatrow i ciaglych zmian zagli. Czasem nie sciagalismy juz nawet sztormiakow, tylko w pelnym rynsztunku odpoczywalismy na podlodze – zakladajac, ze za chwile znowu trzeba bedzie wyjsc na poklad, by dostawic albo zdjac kawalek zagla.
O godzinie 2100 czasu argentynskiego przekroczylismy 50 stopien szerokosci geograficznej poludniowej, tym samym pozegnalismy ryczace czterdziestki i wplynelismy w wyjace piecdziesiatki.

Karol

----------
radio email processed by SailMail
for information see: http://www.sailmail.com

Sunday, January 5, 2014

Postoj w Bahia Sanguineto

1 stycznia
Rankiem wiart siadl na tyle, ze moglismy znowu postawic kawalek grota, podwojnie zarefowanego. Plynelismy ostrym bajdewindem na NW, w strone wspomnianej wczesniej zatoki. Silny, sztormowy wiatr potrzebuje kilku dni by wytworzyc duze, odpowiadajace swojej sile fale. Te nadchodzace z poludnia dopiero co nabieraly impetu i okazalosci, pomimo to wieksze z nich dochodzily juz do 4 czy 5 metrow. A niektore niebezpiecznie sie zalamywaly. Szczesliwie, nie stwarzalo to jeszcze powaznego zagrozenia dla jachtu wielkosci Nektona. Waniek sprawnie radzil sobie z utrzymaniem kursu, wachtowanie moglismy wiec prowadzic z wnetrza jachtu, na poklad wychodzac jedynie co kilkanascie minut.
Im bardziej zblizalismy sie do brzegu, tym bardziej wiatr slabl, a fale malaly. Po poludniu odwiedzily nas kolonie delfinow Peale's Dolphin. Naokolo lataly pojedynczo i w parach albatrosy. Pozniej, juz blizej Bahia Sanguineto pojawilo sie kilka Commerson's Dolphins, malutkich czarno-bialych delfinow, wystepujacych tylko i wylacznie przy wschodnim wybrzezu Patagonii.

2 stycznia
Pilowalismy na silniku pod sztormowy wiatr wzdluz surowego, pozbawionego wszelkiej roslinnosci brzegu. Widok popielatych gor i nielicznych piaszczystych plaz kojarzyl sie ze zdjeciami krajobrazow ksiezyca albo wybrzeza mroznej Alaski. Chwile wczesniej zostawilismy za rufa przyladek Cabo Tres Puntas i wplynelismy do zatoki oslonietej od poludniowego wiatru i co znacznie wazniejsze – od poludniowej fali. Wlasnie tu mielismy nadzieje znalezc schronienie przed nadciagajacym sztormem.
Dziob jachtu ryl fale. Wyrzucane w powietrze bryzgi wody, agresywnie smagaly poklad. Uzywany podczas plyniecia na silniku autopilot przestal dzialac, to pewnie przez zbyt silny wiatr. Trzeba bylo przejsc na sterowanie reczne. W ruch poszly narciarskie gogle i gumowe rekawiczki uzywane do nurkowania zima.
W drodze do kotwicowiska, tuz kolo prawej burty pojawil sie znajomy czarno-bialy delfin. Wyskawiwal z wody i rzucal sie pokazujac nam brzuch lub boczna pletwe. Za kazdym razem nosem albo pletwa wskazywal kierunek na prawo od nas, jakby chcial nam cos wskazac, gdzies nas pokierowac.
Podazalismy wzdluz nieprzyjaznego kamiennego brzegu, kilka mil na prawo od nas znajdowala sie piaszczysta plaza, gdzie byc moze udaloby sie bezpiecznie zakotwiczyc. Chwile pozniej podplynelismy blizej, zakrecilismy kolko i na glebokosci 10 metrow wypuscilismy prawie caly lancuch, okolo 70 metrow. Kotwica momentalnie chwycila sie piaszczystego dna.
Czyzby delfin naprawde wiedzial czego nam potrzeba?
Na sasiedniej plazy wylegiwalo sie stado lwow morskich, pod kadlubem Nektona wesolo nurkowaly foki. Wialo od ladu, nie bylo fali, ale wiatr nieustannie szkwalil. I to jak! Brutalne porywy dochodzily do ponad 60 wezlow. To prawie huragan!
Szczesliwie kotwica ani drgnela.
Wiatr od sile 60 wezlow i to prosto z poludnia. Dobrze ze nie jestesmy na otwartym morzu. Prawdopodobnie zwialoby nas z powrotem do Mar del Plata.

4 stycznia
Wczorajszy i dzisiejszy dzien minely leniwie, darowalismy sobie przygotowywanie pontonu i schodzenie na brzeg, nie bylo to tez najlepsze miejsce na jakiekolwiek powazniejsze prace jachtowe. Spokojnie regenerowalismy sily po ostatnim przelocie i zbieralismy energie na ciag dalszy. Wczorajszego popoludnia wiatr siadl na tyle, ze mozna bylo sie poczuc jakbysmy stali w oslonietej marinie. Pozniej odwrocil sie na polnocny i po niedlugiej chwili lodka bujalo jak na otwartym morzu. Caly czas musielismy byc przygotowani na zmiane pogody i koniecznosc opuszczenia kotwicowiska.
Dzisiaj Ola obchodzi urodziny. Przy sniadaniu czekal na nia czekoladowy tort ze swieczkami i rysunkiem Nektona.
Najnowsza prognoza zapowiada dobra pogode na najblizsze kilka dni. Dzieki temu, po poludniu, wreszcie moglismy opuscic nasza plaze i mieszkajace na niej lwy morskie. Oby tym razem obylo sie bez przymusowych postojow i przeczekiwania sztormow. Do Ushuaia zostalo 670 mil.

Karol

----------
radio email processed by SailMail
for information see: http://www.sailmail.com

Wednesday, January 1, 2014

Sylwester wedlug Karola

31 stycznia
Sylwester. W Polsce pewnie wszyscy szykuja sie na wieczorna impreze, my szykujemy sie na sztorm. Z zachodu nadciaga gleboki niz. W pierwszym momencie przywieje z polnocy, a pozniej, gdy tylko minie nas centrum nizu, trafimy na poludniowy wiatr, który ma sie utrzymac przez nastepne 3 dni. Wedlug prognozy jutro ma byc 25-30 wezlow, pozniej do 50. Choc do tego, co podaja GRIBy zazwyczaj trzeba troche dodac. Jedno jest prawie pewne – nie damy rady sie pod to halsowac. Teraz plyniemy jak najbardziej na zachod, a pozniej, gdy przywieje od poludnia, chcemy schowac sie za cyplem Bahia Sanguineto i tam, na kotwicy, przeczekac ile tylko bedzie trzeba. Nie ma w okolicy zadnego portu, do którego bezpiecznie mozna by wejsc w takich warunkach.
Wieczorem wialo 30 wezlow z NW, nieslismy tylko malego foka i podwojnie zarefowanego grota. Z niecierpliwoscia czekalismy az wiatr odwroci sie na poludniowy.
Sztorm czy nie, Nowy Rok trzeba bylo uczcic. Kapitan wyciagnal z barku szampana, rozlal 6 szklanek – po jednej dla naszej piatki i dla Neptuna.
- Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.
O fajerwerki mialo zadbac morze.

1 stycznia
Obudzil mnie glos kapitana.
- Karol! Piecdziesiat!
Nie trzeba bylo nic wiecej mówic, nie trzeba bylo o nic wiecej pytac. Jak najszybciej tylko moglem wskoczylem w sztormiak, kalosze i szelki. Byle tylko wyjsc na poklad i zarefowac albo zrzucic zagle. Piecdziesiat wezlow to znacznie wiecej niz mogly udzwignac te, które akurat mielismy postawione.
Porywane przez wiatr bryzgi przelatywaly przez kokpit. Drobne krople bombardowaly twarz jak setki malych igiel. Co raz kilka wiader wody zwalalo sie na poklad. Samoster ledwo radzil sobie z przezaglowana lodka.
Wiatr odkrecil na poludniowy. I to z impetem.
Pierwszy w dol poszedl grot. Zeby tylko nie ostrzyl i dal Wankowi sterowac. Sciagnelismy go we trojke, potem owinelismy ciasno gruba lina by tylko sie nie uwolnil i nie podarl na wietrze. Chwila pozniej zrzucilismy foka, by postawic w jego miejsce malego kliwra.
Gosia stala za sterem. Bez zagli, na samym maszcie jechalismy z wiatrem 7 wezlow.
Zwiniecie foka na dziobie, wrzucenie go pod poklad, zamiana szotow na te od mniejszego zagla, przygotowanie kliwra, wreszcie wywiezienie go na fale – wszystko w tych warunkach jest znacznie trudniejsze i zajmuje znacznie wiecej czasu.
Rece grabialy. Temperatura rzeczywista: 5 stopni, odczuwalna: -2. Tydzien temu w Mar del Plata bylo prawie 40. Po godzinie walki z zaglami nalezy sie goraca herbata. W mesie znacznie spokojniej, nie wieje, sucho, ciszej. Stlumione, docieraja tutaj wszystkie dzwieki z zewnatrz. Odglosy fal walacych w burte i zwalajacych sie na poklad, wibracje kadluba i dzwieki napinajacych sie want nie daja zapomniec o tym co dzieje sie na pokladzie. Ci co na wachte to na wachte, reszta do koi, niedlugo moze byc kolejny alarm do zagli.
Ponoc jaki 1 stycznia, taki caly nadchodzacy rok. My mamy nadzieje, ze bedzie choc troche spokojniej.

KAROL


ps. pozycja o 2030 47*11 65*21 (47.18 65.35)

----------
radio email processed by SailMail
for information see: http://www.sailmail.com